czwartek, 16 sierpnia 2012

Wakacje 2012 część I - Łeba

 

Wakacje już za mną :) Trwały zdecydowanie za krótko, ale bez wątpienia należą do tych, które będę wspominać najcieplej. Odpoczynek rozpoczęłam od polskiego morza, nad którym ostatni raz byłam prawie 15 lat temu. Tę część wakacji spędziłam z rodzinką, z mamą i bratem, jako że jest od stosunkowo niedawna punkt obowiązkowy każdego urlopu.  Z resztą bardzo sobie te chwile cenię.. 

Ponieważ mój brat i jego ekipa Catch The Flava już kolejny raz organizowała obóz taneczny, postanowiłam się z nimi zabrać - gwarant dobrej zabawy. Program superciekawy, dopracowany w każdym calu. Ja też mam pasję, która zajmuje mi większość czasu, dlatego też towarzystwo zajawieńców, tu na punkcie tańca, jest mi zawsze w smak :) 

Dodatkowo szczerze polecam wszystkim rodzicom, aby wysyłali dzieci na tego typu obozy. Przez lata pracowałam w biurach podróży jako animator zajęć, dlatego śmiem oceniać ten "rynek".. Stanowczo stwierdzam, że właśnie taki wyjazd: poświęcony rozwijaniu pasji, z wykwalifikowaną i oddaną uczestnikom obozu kadrą, z rzetelnie opracowanym programem obozu, a niekoniecznie pierwsza lepsza zapchajdziura z atrakcją w postaci plażowania/upijania się na dyskotekach jest najlepszą formą rekreacji.

Ja przyglądałam się obozowi z boku, poza jednokrotnym uczestnictwie w rozruchu i zajęciach breakdance (eee.... raz kozie śmierć - przeżyłam :P) oddawałam się błogiemu zapomnieniu (bo wcale nie lenistwu). W ośrodku, w którym zakwaterowany był obóz, do dyspozycji gości pozostawał m.in. basen, rowery, z czego też nie omieszkałam korzystać. No i tymże rowerem bujałam się po Łebie, w której poza opalaniem, drastycznym zmienianiem wizerunku, towarzyszeniem mamie walczącej z gniazdem os, kosztowałam nadmorskich smakołyków. Kocham ryby, więc Łeba to rewelacyjny punkt, warty do zaznaczenia na mojej mapie kulinarnej. Ożarłam się ryb wędzonych, grillowanych, smażonych.. Oj, toż to raj jakiś! Uwiecznione komórką pstrągi i inne karmazyny dodam pewnie niebawem do zbiorów fejsbukowych, ale póki zarzucam kilka ujęć z pierwszej części wakacji, które była naprawdę fajna. A potem było jeszcze lepiej i lepiej :)


Bar - smażalnia ryb w Nowęcinie koło Łeby
Małe, niepozorne miejsce, z kuchnia w budynku, ale z jadalnią "na powietrzu", pod namiotem. Przyznam, że minęłam lokal kilkakrotnie - nie jest zbyt widoczny z ulicy, a i nie wiedziałam jeszcze czy wyglądające zeń przedmioty mnie bardziej ciekawią czy przerażają :) Do Laguny przekonało  całkiem niezłe żarcie, ot co :) Urządzony po domowemu, z milionem bibelotów kuchennych. Obsługa kompetentna i bardzo miła. Wybór świeżych ryb jak najbardziej spory, obiad można zjeść w granicach 15-40zł, dania barowe typu placki ziemniaczane dużo taniej. To, co mnie zachęciło to po prostu ceny niższe niż w "centrum" Łeby, oraz zawsze obsadzone stoliki. Jak na bar - smażalnię ryb to całkiem dobra rekomendacja.
Chętnych zapraszam pod link z filmikiem zachęcającym do zjedzenia w Lagunie.






 Tu smażona flądra z frytkami i surówką, danie za 14zł, zajadacz był całkiem zadowolony :)

 A to już danie z Karczmy Myśliwskiej.
Starałam się nie zmieniać swojego jadłospisu zbyt gwałtownie, zatem pomiędzy rybami z wody, z pary etc., pojawiały się warzywa z pary i grillowany kurczak. Bardzo smaczny tenże kurczak był..


Nie mogłam sobie odpuścić jednakowoż tego, co już pierwszego dnia przykuło moją uwagę w karcie.. Naleśniki z grillowanym kurczakiem i sosem śnietanowo-kurkowym. Polecam!


 Z nadmorskich ciekawostek.. Taki se oto ziemniak :) W życiu nie jadłam, ale wygląda ciekawie.


 Jezioro Łebsko, po którym kajakuje się wybornie :) Gdyby komuś znudziło się nasze piękne, polskie morze..


1 komentarz: